Felieton KIK: trzecia rocznica wojny w Ukrainie

20 lutego 2025 tekst: agnieszka_emma

Jestem przekonana, że dzień, w którym Rosja dokonała pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, to jeden z tych dni, które nawet po wielu latach większość z nas wspomni jako te “pamiętne”.

Ba, wielu będzie w stanie z zegarmistrzowską wręcz precyzją odtworzyć pierwsze minuty i godziny zaraz po przebudzeniu się 24 lutego 2022 roku. Należę niestety do grona nieszczęśników, którzy dla spamiętania większej liczby szczegółów czy refleksji, muszą zdać się na ich dokładne spisywanie. Tego “pamiętnego” dnia spisałam i napisałam wiele, jednak bardziej “gorący” od mojego osobistego notatnika był Whatsup i Messenger – nie jestem w stanie stwierdzić do ilu ukraińskich znajomych wysłałam krótką wiadomość typu “hej, daj znać co u Ciebie, czy wszystko w porządku?”, kompulsywnie sprawdzając co kilka minut czy nadeszła jakaś odpowiedź.

Jeszcze ledwie cztery miesiące temu z niektórymi z nich widziałam się na żywo, część poznałam na ostatniej wyprawie po Karpatach Ukraińskich. Karpatach, które rokrocznie, a czasem i częściej, przemierzałam z plecakiem i namiotem, zwożąc z każdego wyjazdu całą gamę nowych znajomości, wędrowniczych przygód i pięknych wspomnień. Skłamałabym mówiąc, że na Ukrainę przyciągają mnie tylko góry. Góry nie mówią, a ja uwielbiam przywozić z podróży historie. Te ukraińskie zawsze miały w moim sercu szczególne miejsce.

Ciągnęły mnie od samego początku te cerkiewne kopuły o cebulastych i baniakowatych kształtach.

Ciągnęły te psie i krowie zawodzenia, które razem z klekotem silników przewalających się przez drogi ciągników, serwowały iście wyjątkową symfonię. Symfonię, której echo docierało niekiedy na grań i wręcz nakazywało zejść.

Pisanie dziś o wojażach w Ukrainie jest wyjątkowo dziwne i wyjątkowo bolesne. Tęsknica to rzecz skomplikowana. Szczególnie jeżeli dotyczy jakiegoś „świata” i ludzi na niego się składających. Można przecież tak jak Słowacki tęsknić za ojczyzną, do której nie da się wrócić, ale można też, w myśl refleksji Giampiero Comolliniego, wyrażać tęsknotę za miejscem, którego co prawda jeszcze nam nie odebrano, ale nad którym ciąży widmo zagłady. Nieodwracalnej albo takiej, która na wiele lat wydrze nam to, co dla nas cenne i wartościowe.

Jest to rodzaj tęsknoty pustoszejącej psychikę tęskniącego. Zasiewa nie tylko niepewność o los „naszego” świata, ale przede wszystkim obarcza ciężarem bezsilności wobec biegu wydarzeń. Biegu, do którego każdy z nas próbuje się zdystansować, by nie zwariować i robi to na swoje sposoby.

Jednym z moich ulubionych jest sztuka. Idealną jest taka, w której odnajduje się targające nami aktualnie emocje. Tak się złożyło, że na dzień przed inwazją Rosji na Ukrainę wybrałam się na operową klasykę – “Rigoletto” na scenie Opery Narodowej. Dzieło Verdiego to historia błazna, wciągnięto w wir dworskiego, pełnego spisków, waśni i niecnych postępków życia, silnie kontrastującego z domowym zaciszem i czekającą w nim ukochaną córką. Dla operowego bohatera ta “domowa” część egzystencji to idylla, oddzielająca go od szaleństwa i pozwalająca zachować resztki człowieczeństwa. Strefa buforowa.

Dzieło kończy się, kiedy tytułowy Rigoletto wraz ze śmiercią córki, traci ów bufor bezpowrotnie. Jaki się staje, kiedy granica pomiędzy światem szaleństwa, a światem spokoju i równowagi przestaje istnieć? Jakie życie zacznie prowadzić i jakie decyzje podejmować, kiedy nic już nie stanie mu na przeszkodzie do definitywnego znieprawienia?

Widz może zobaczyć to już tylko oczami własnej wyobraźni, bo Verdi kończy swoją operę w tym dramatycznym dla tytułowego bohatera momencie. Pytania o jego dalsze losy pozostają
w zawieszeniu. W dni takie jak inwazja na naszych wschodnich sąsiadów, a teraz i niestety w dni kolejnych rocznic tego wydarzenia, wydaje się, że dużych pokładów wyobraźni nie potrzeba…

Potrzebą wielkiej wagi wciąż jest jednak solidarność z narodem ukraińskim i nieustawanie w niesieniu pomocy. Słuszne padało na samym początku wojny zdanie, że “pomaganie to nie sprint, to maraton”. Być może po tych trzech lata wielu z nas trafiło na znaną wszystkim biegaczom “maratońską ścianę” – moment kryzysu, w którym wydaje się, że już czas odpuścić i zejść z trasy. Wierzę jednak, że większość z Was jest w stanie ów kryzys przezwyciężyć i działać dalej. Bo Ukraina wciąż jest w potrzebie.

 

25 lutego o godz. 18:00 zapraszamy Was do siedzieby KIK na pokaz filmu pt. „БУТИ РАЗОМ – być razem” autorstwa Pavla Diduli, młodego ukraińskiego reżysera, społecznika, fotografa, aktualnie służącego w armii ukraińskiej. Film jest poświęcony postaci Dmytra Paszuka – harcerza, społecznika, marzyciela, a jednocześnie żołnierza armii ukraińskiej poległego na froncie 12 marca 2023 r. Film pokazuje refleksje Dmytra i jego przyjaciół dotyczące wojny i jej bezsensu. Pokazuje dylematy przed którymi muszą stawać Ukraińcy chcący walczący o swoją wolność, a jednocześnie kochający swoich bliskich, których walcząc mogą utracić. 

 

Agnieszka Emma Pawłowska

specjalistka ds. komunikacji w KIK

« Wszystkie aktualności