J. dalej strajkuje. Gubię się już w dniach, ale to chyba 8 czy 9 dzień głodówki. Pytam się jej jak się trzyma, bo przecież w trakcie tego wszystkiego dalej chodzi do lasu, ogarnia w bazie i jeszcze ma przestrzeń i wrażliwość na zauważanie wolontariuszy, którzy się obok niej przewijają. Uśmiecha się do mnie mówiąc, że ona to dobrze się trzyma, to chłopaki siedzą w zamkniętym ośrodku już prawie dwa lata i patrzą jak inni wychodzą, a ich dalej się więzi. Nie wiedząc już co robić. No tak, polski brak systemu.
Obiecuję J. że coś o tym napiszę, chociaż nie mam pojęcia co. Co napisać o ludziach, którzy byli tak zdesperowani i zmuszeni do szukania nowego miejsca do życia, że pozostawili wszystko i wszystkich. Przeszli przez białoruskie tortury do polskich lasów, do „wolnościowej” Europy, w końcu poprosili tu o pomoc i schronienie i dostali jedynie pokój w więzieniu, w ośrodku zamkniętym. Nowe bezpieczne miejsce, do którego się przedzierali, to chyba nie było to. Nie wiem co mam o nich powiedzieć. Chciałabym tylko wypisać ich imiona, bo przecież mają je jak każdy człowiek, ale tego też nie mogę, nie chcę im zaszkodzić.
Kolejny raz opowiadam znajomym, że nie – kryzys na granicy wcale nie skończył się rok temu, że jeżdżę tam już od dwóch lat i że ludzie w lesie dalej są. Codziennie, kilkanaście, kilkadziesiąt, sto, i jeszcze wszyscy ci, których nie spotykamy, a też chowają się w tych bagnach i drzewach.
Już nie wiem, które historie z akcji opowiadać, o których Syryjczykach albo Somalijkach mówić. Nie wiem czy o wszystkich, których nie jestem w stanie zapamiętać imion, czy o tych, których twarzy nigdy nie będę umiała zapomnieć. O tych, którzy przechodzą przez puszczę jak duchy, zostawiając za sobą tylko mokre ubrania i puste obozowiska.
Kiedy jestem już w Warszawie i wychodzę z trybu silnej ogarniętej aktywistki, pierwsze co do mnie przychodzi to to, że chce mi się płakać. Nigdy nie chciałam słyszeć tylu historii o zawalonych domach, zabitych ojcach i braciach, pozostawionych rodzinach, dzieciach i zwierzętach. Opatrywać rany po ugryzieniach psów funkcjonariuszy, bandażować skręcone kolana i kostki po upadkach z pięciometrowego muru granicznego, oglądać siniaki na żebrach po pobiciu pałką teleskopową przez białoruskie służby, każące przechodzić na polską stronę.
Nigdy nie chciałam wiedzieć jak ratować człowieka z hipotermii, ani co robić kiedy ktoś wymiotuje krwią, jak sprawdzać w środku lasu czy oba płuca poruszają się równomiernie.
Albo jak przytulać trzydziestoletniego mężczyznę, który płacze patrząc ci w oczy. Bo prowadzi przez puszczę swojego ucznia i młodszego nauczyciela i jest dla nich jak ojciec. Bo obiecał, że będzie się nimi opiekować, a oni już ledwo mają siły zdjąć mokre buty. I próbuje być silny, a płacze bo czuje, że przez krótką chwilę to ktoś opiekuje się nim i podaje mu kubek ciepłej herbaty.
Ostatnio po akcji ktoś znowu zapytał mnie czy mam wyszkolenie medyczne, bo tak sprawnie ogarniam te rzeczy. Powiedziałam, że nie mam, a u kolejnej grupy w lesie znowu tłumaczyłam komuś, co po kolei podać na wymioty po piciu wody z bagien.
Chyba mam wyszkolenie leśne. Chociaż wolałabym żeby pytano kogoś innego o tak poważne rzeczy, a nie dwudziestojednoletnią dziewczynkę z Warszawy.
No tak, miałam opowiedzieć o jakiejś akcji z ostatniego tygodnia. Znowu nie wiem którą wybrać.

Poznałam w lesie 4 Syryjczyków.
Kiedy zobaczyliśmy tę grupkę, dwójka z nich wyszła nam na przeciw przez bagno do łydek, żeby zaproponować pomoc w niesieniu ciężkich plecaków. Doszli do nas trzymając się gałązek i tracąc z wycieńczenia równowagę.
Usiedliśmy wszyscy na plandece i zaczęliśmy rozlewać ciepłe zupy i herbaty. Ogrzewać ich powoli i oswajać się. Poznawać swoje imiona.
Jeden z chłopaków potrzebował pomocy medycznej, bo wcześniej wymiotował od picia bagiennej wody. Siedział na uboczu krzywiąc się z bólu. Daliśmy mu leki i powoli pomagaliśmy z przebraniem się z mokrych ubrań. Sam nie dawał rady. Pod mokrymi skarpetami miał białe pogniecione stopy okopowe. Myliśmy mu je kiedy on próbował wypić trochę ciepłej herbaty.
Reszta grupy w tym czasie pytała, czy mogę pomóc znaleźć najbliższy szpital dla niego, bo boją się, że jest już w bardzo złym stanie. Głupio było mi mówić, że lepiej nie, bo prędzej wywalą go z powrotem do Białorusi, niż wezmą do szpitala. Niestety zrozumieli.
Długo siedzieliśmy u tych chłopaków, w sumie medycznie nie potrzebowali tego, ale chcieliśmy podnieść ich trochę na duchu i dać siły na dalszą podróż, bo często to też jest coś, czego im cholernie brakuje. Rozpadają się psychicznie.
Więc siedzieliśmy wszyscy obok siebie, opowiadając skąd jesteśmy, gdzie studiujemy i jakie mamy marzenia. Paliliśmy razem papierosy, jak to się robi poznając ludzi, i uśmiechaliśmy się. Byliśmy nawet wszyscy w podobnym wieku. Przez chwile zwykli ludzie – ze zwykłymi rozmowami, nie zwracając uwagi na bagna wokół i zdjęte mokre ubrania wiszące na gałęziach. Przez chwilę po prostu ludzie.
Kiedy w końcu odchodziliśmy, chłopaki przytulali nas na pożegnanie, sprzątaliśmy razem śmieci i pakowaliśmy plecaki. Ten, który na początku był w najgorszym stanie, chodził już sam i mówił, że będzie próbował iść dalej. Ściskał nam ręce i chciał robić zdjęcia, żeby zapamiętać nasze twarze.
Na koniec dostaliśmy od nich czarną cienką zapalniczkę z Syrii. Jedną z niewielu rzeczy, jaka została im z ich kraju.
Tak bardzo chcieli nam dziękować.
Maas salama.
Zostawiliśmy ich tak.
My poszliśmy w jedną stronę, do domu, oni w drogą, szukać domu.
Kilka dni później dowiedziałam się, że straż graniczna złapała jednego z nich, tego w najcięższym stanie, i wywaliła za mur, do Białorusi.

Zajrzyj nawww.SklepBezGranic.pl.
To nie jest sklep jak inne. Dostępne tu pakiety reprezentują niezbędne produkty, dzięki którym możliwe jest udzielanie pomocy humanitarnej na pograniczu polsko-białoruskim. Kupując konkretne produkty, decydujesz, na co zostaną przeznaczone Twoje pieniądze, np. na to, co niezbędne do przetrwania osobom w lesie, na wsparcie prawne lub pokrycie kosztów prowadzenia interwencji humanitarnych.
Sklep uruchomiła Grupa Granica, a zebrane w ten sposób pieniądze trafiają także do prowadzonego przez KIK Punktu Interwencji Kryzysowej na Podlasiu.
Punkt Interwencji Kryzysowej Klubu Inteligencji Katolickiej i nasze długofalowe działania pomocowe dla uchodźców i migrantów można wesprzeć poprzez wpłaty na konto:
31 1140 2062 0000 4445 3900 1010,
tytułem „darowizna na cele statutowe – granica”