Siedzieli pod świerkiem, trzech facetów w tak zwanym „wieku poborowym”. Owinięci we wszystko co mieli – kurtki, śpiwory, peleryny; udawali, że ich tam w ogóle nie ma. Dopiero na nasze nieśmiałe Salam Alejkum podnieśli głowy i… od razu zaczęli płakać.
Najważniejsza była woda. Nie pili od kilku godzin. Potem była ciepła zupa i herbata. No i papierosy – przez pierwsze 10 minut powtarzali jedynie „No Belarus, please!”, odpalając jednego od drugiego.
A. (jak się okazało tego dnia miał 44. urodziny) i R. od początku podróżowali razem. Obaj pochodzą z Homs – syryjskiego miasta, które przez 3 lata było oblężone przez siły Assada. Kilka dni wcześniej spotkali w lesie F. z Damaszku. Był sam. Kompletnie wycieńczony, bez wody i jedzenia, jak sam twierdzi – tamta dwójka uratowała mu wtedy życie.
F. przyjechał na Białoruś razem z bratankiem. Po pierwszym pushbacku, pobici przez służby białoruskie i z powrotem wepchnięci na terytorium Polski, w zamieszaniu stracili ze sobą kontakt. Od tego czasu błąkał się po lesie sam, aż w końcu spotkał pozostałą dwójkę. Ostatnie trzy dni spędzili razem, dzieląc się resztkami jedzenia i wody, i próbując uniknąć spotkania ze strażą graniczną w obawie, że znów zostaną wypchnięci na stronę białoruską. A tego najbardziej się obawiali.
Największym problemem jest skuteczne złożenie wniosku o ochronę międzynarodową. Uchodźcom najczęściej nie udaje się tego zrobić zanim nie zostaną wywiezieni z powrotem na granicę białoruską. Prawniczki pomogły w przygotowaniu wniosku o tzw. Interim, dokument tymczasowo wstrzymujący deportację, który działa w oparciu o decyzję Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Interim wydawany jest w trybie ekspresowym, najczęściej w ciągu 24 godzin. Dla uchodźców oznacza to jednak kolejną dobę spędzoną w niepewności i w ukryciu. Wymaga dokładnego wywiadu dotyczącego sytuacji osobistej i politycznej w kraju pochodzenia, złożenia wniosku do Strasburga faksem i czekania na odpowiedź – co w warunkach ukrywania się w mokrym listopadowym lesie, brzmi jak lot w kosmos.
Nie każdy może liczyć na pozytywne rozpatrzenie wniosku. Nasza trójka Syryjczyków miała dużo szczęścia. Udało się złożyć wnioski do Strasburga, pozytywna odpowiedź była już po kilku godzinach. Chłopaki przetrwali noc w lesie i już następnego dnia, zaopatrzeni w stosowne dokumenty, w świetle kamer, oddali się w ręce straży granicznej. To była ich pierwsza od dziesięciu dni noc pod dachem.
Co się stanie dalej? Tego nie wiadomo. Według oficjalnych procedur, będą mogli teraz oficjalnie złożyć wnioski o azyl. Za kilka dni mogą trafić do zamkniętego ośrodka dla uchodźców. Tam będą czekali na rozpatrzenie wniosków, może to potrwać nawet rok.
Ale to i tak lepsze niż kolejna wywózka na Białoruś, kolejna runda z agresją białoruskich służb, przepychanką przez granice i kolejnymi nocami w coraz bardziej zimowej puszczy…
wolontariusz Szczepan